[Marka własna]
Jedną z postaci, która zainspirowała mnie do napisania powieści "Tamtej nocy w LA" był Frank Sinatra. Z Sinatrą przyjaźnił się pewien równie inspirujący człowiek. Nazywają go "Q". Po prostu "Q". Obecnie nosi on sygnet, który niegdyś należał do piosenkarza i twierdzi, że to słynny Sinatra pokazał mu, jak czerpać z życia garściami. "Q" to starszy, przesympatyczny, ciepły, zawsze uśmiechnięty pan. Bardzo niepozorny pan. Jego historia jest niesamowita.
Wczesne dzieciństwo spędził w chicagowskich slumsach,wydawać by się mogło, że zupełnie bez perspektyw, a jednak już w wieku czternastu lat grał w orkiestrze jako trębacz. W tamtym okresie zaprzyjaźnił się z Rayem Charlesem. W latach pięćdziesiątych w Paryżu uczył się u Nadii Boulanger, a niecałą dekadę później kierował całą orkiestrą Franka Sinatry. Kiedy życie spychało go w przepaść, ponieważ bardzo ciężko chorował, odradzał się jak feniks z popiołów. Na początku kariery grał głównie jazz, później zajmował się popem, by w końcu sięgnąć nawet po hip-hop. Pracował min. z Ellą Fitzgerald, Milesem Davisem czy Celine Dion. Jest muzykiem, kompozytorem, aranżerem, dyrygentem i wreszcie producentem. Niezwykłym producentem, bo jednym z najpotężniejszych w historii muzyki.
To "Q" wraz z Michaelem Jacksonem stworzył najlepiej sprzedającą się płytę wszech czasów – "Thriller". To on w połowie lat osiemdziesiątych przyczynił się do powstania "We Are the World" - utworu charytatywnego napisanego, by pomóc głodującej Afryce. W teledysku do tej piosenki możecie zobaczyć Pana "Q" w swetrze w biało-czarne pasy dyrygującego chórem.
Kilka dni temu na Netflixie ukazał się dokument poświęcony nagrywaniu "We Are the World" zatytułowany "Najwspanialsza noc w historii popu". Jest to zlepek oryginalnego programu na ten temat "We Are The World: The Story Behind The Song" oraz współczesnych komentarzy. Warto go zobaczyć, bo to niepowtarzalna szansa, by podejrzeć kulisy pracy Pana "Q". W tym archiwalnym materiale filmowym rzuca się w oczy wspaniała energia, która połączyła artystów. Nie było wyścigu o najlepsze selfie i wyretuszowanych kadrów. Były za to: cel, pasja, zmęczenie i - przede wszystkim - muzyka.
Rejestrację materiału zaplanowano na 28 stycznia 1985 roku. Twórcy mieli na to zadanie tylko jedną noc. Tamtego wieczora w Los Angeles odbywało się rozdanie American Music Awards. Wydarzenie to zgromadziło w jednym miejscu wielu światowej sławy wykonawców. Quincy Jones, Michael Jackson i Lionel Richie przekonali kilkudziesięciu z nich, że warto poświęcić tę noc, by nagrać charytatywny utwór i wspomóc ubogich. Czy zdawali sobie sprawę, że tworzą piosenkę – ikonę?
Swoją drogą "We are the world" to utwór charytatywny. Wokaliści, muzycy, obsada techniczna - wszyscy pracowali przy nim za darmo. Moje nieśmiałe pytanie brzmi: czy Netflix pamięta, w jakim celu stworzono utwór? I co stanie się z zyskami wygenerowanymi przez ten program?
Wracając do Pana "Q". Jestem pewna, że gdybym była muzykiem, chciałabym choć raz go spotkać i zamienić z nim kilka słów. Nie ze względu na jego sławę i ogromne wpływy w show-biznesie, ale z powodu podejścia do drugiego człowieka. "Q" urzekł mnie: empatią, ciepłem, wrażliwością i wyrozumiałością, jakimi obdarza mniej doświadczonych wykonawców. Ten który grał z Frankiem Sinatrą i Elvisem Presleyem, jakby odrzucając swoją legendę, potrafi pochylić się nad drugim artystą, dostrzec jego talent i docenić zaangażowanie w proces twórczy. Jest niczym dobry ojciec cieszący się na widok pierwszych kroków dziecka i zachęcający je, by śmiało pobiegło w przyszłość… Sądzę, że dokumentalna biografia "Q" niesie ogromną dawkę motywacji nie tylko dla muzyków, ale dla każdego, kto szuka siły i odwagi, by iść przez życie drogą własnych marzeń.
Pan "Q" to Quincy Jones. Po prostu Quincy.
Na Netflixie z pewnością warte uwagi są też tytuły: "Eric Clapton - The 1970s Review", "Ojciec chrzestny czarnej muzyki" czy "The birth of Cool: Miles Davis i jego muzyka". Natomiast kolejny program, o którym chciałabym napisać nieco więcej, opowiada o życiu i karierze brytyjskiego wokalisty - Robbiego Williamsa. Ten czteroodcinkowy serial z komentarzami samego artysty pokazuje perspektywę niezwykle wrażliwego człowieka, który w branży muzycznej osiągnął chyba wszytko, co tylko było możliwe, ale równocześnie - ujmując to otwarcie - nie raz dotknął dna. Twórczość Robbiego znam i lubię. Mam większość jego płyt. Nigdy jednak nie interesowałam się nim samym. Brutalne kulisy sukcesu muzyka oraz jego dojrzałe wyznania zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Na zdjęciu ilustrującym ten tekst nie bez powodu widzicie album Robbiego Williamsa "Swing when you're winning". Moim zdaniem, jest jednym z najlepszych w karierze wokalisty. Robbie zwraca się ku utworom, z których znamy Franka Sinatrę czy Deana Martina. Płyta jest ukłonem w stronę słynnej Rat Pack. Wykonywane przez Robbiego standardy przez lata były chętnie coverowane przez niezliczoną ilość artystów. Przyznam, że za coverami nie przepadam. Zazwyczaj najbardziej przemawia do mnie pierwotna interpretacja piosenki. Ale... Robbie jest jednym z wyjątków. I jeżeli miałabym wskazać jednego jedynego wykonawcę, który współcześnie jest w stanie zmierzyć się z dorobkiem muzycznych legend, nie byłby to nikt inny, a właśnie Robbie. Co za ironia, biorąc pod uwagę to, że wokalista ten wyrósł z korzeni popowo-rockowych, a nie jazzowych.
Interpretacje Robbiego Williamsa są nonszalanckie, lekkie, niewymuszone i pełne humoru. Idealnie wpisują się w wizerunek "złego chłopca" rodem z Rat Pack. Robbie nie próbuje nikomu dorównać, nie chce niczego udowodnić. Śpiewając, robi wrażenie, że dobrze się bawi i to udziela się słuchaczowi. Biorąc pod uwagę jego spore możliwości wokalne, powstaje z tego prawdziwa swingowa gratka. Do albumu nawiązuje koncert "Robbie Williams. Live at the Albert". Nie ma go na Netflixie, ale jeżeli znajdziecie inną możliwość obejrzenia tego występu, serdecznie go Wam polecam. W moim odczuciu jest najlepszą definicją Robbiego Williamsa.
Dobre dokumenty biograficzne o gwiazdach muzyki nie tylko pozwalają nam poznać życie i twórczość głównych bohaterów, ale również mogą nas przestrzegać przed cieniami, które kryją się za sukcesem i - przede wszystkim - motywować do tego, żeby nigdy nie poddawać się na drodze do realizacji własnych marzeń.
Tekst: Iga Karst [Copyright ©2024 by Iga Karst] / Zdjęcie: Iga Karst [Copyright ©2024 by Iga Karst] / Redakcja: M.S.
KOMENTARZE
Dodaj komentarz albo zadaj pytanie na Instagramie albo Facebooku.